piątek, 8 kwietnia 2016

Bieg na Szczyt Rondo 1 - 12 marzec 2016 roku - Warszawa

Bieg na Szczyt Rondo 1 - 12 marzec 2016 roku - Warszawa

Pomysł uczestniczenia w tym biegu zrodził się całkiem niespodziewanie w 2015 roku. W czasie zaprzestania biegania, z racji kontuzji, inspirowałem się kolejnymi wyzwaniami biegowymi. Już wtedy postanowiłem, że koniecznie muszę się na tym biegu pojawić. I stało się!
Do Warszawy wybrałem się 11 marca, moja wizyta była połączona z bieganiem i zwiedzaniem stolicy. W planach było kilka muzeum, centrum doświadczalne, spacery no i wiele innych atrakcji. Jednym słowem to był bardzo fajnie spędzony weekend.

Od początku. Wydawanie pakietów startowych, który składał się z worka na odzież i fajnie zaprojektowanej koszulki biegowej przebiegało niesamowicie sprawnie, a wiec oficjalnie stało się, stanąłem do rywalizacji z grupą niemal 500 amatorów. Równocześnie zawody te były połączone z Mistrzostwami Europy w biegu po schodach, więc można było spotkać i podziwiać czołówkę europejskiego Towerrunningu z Mistrzem Świata na czele - Piotrkiem Łobodzińskim.

Czym jest zatem Bieg na Szczyt Rondo 1?
To bieg po schodach, na 37 piętro ( a właściwie 38 - o tym nikt nie wspomniał :) na wieżowiec  Rondo 1. Do pokonania było 836 schodów, 76 lewych zakrętów na klatce schodowej i 194 metry przewyższenia. Nie byle jaki wyczyn.

Rondo 1


Do tej pory nie miałem wielkiej styczności z bieganiem po schodach, ale zawsze musi być ten pierwszy raz :)
Przed samym jednak biegiem zaczerpnąłem opinii od zawodników którzy już ukończyli jaką taktykę wybrać i co jest rozsądne. Wszyscy byli zgodni, zacząć wolno, nie szarżować bo i tak przyjdzie kryzys.
Moja grupa startowa składająca się z 25 zawodników startowała o godz. 12:30. Zająłem swoje miejsce i co 15 sekund widziałem jak startuje kolejna osoba. Przyszła moja kolej.. 3, 2, 1  START!

1-5 PIĘTRO - W głowie jedna myśl, wolno! nie szarżuj! technika: dwa schodki i sprawne łapanie się poręczy. Cały czas utrzymywanie głębokiego oddechu od pierwszych metrów.
6-15 PIĘTRO - Dalej idzie to dość sprawnie i gładko, myślę sobie kiedy przyjdzie kryzys. Na schodach wyprzedzam już dwie osoby startujące wcześniej.
16- 23 PIĘTRO - Jakbym nieco zwolnił, oddech coraz cięższy, mocno dyszę, cały czas patrzę "które to już piętro".  Na końcu jest kryzys.
24-32 PIĘTRO - Kolejne piętro wchodzę wolno stopień po stopniu, mocno oddychając całymi płucami, jest ciężko..mam dość - i wiem co to bieganie po schodach. Od 25 piętra znów wbiegam dawną techniką - 2 stopnie i poręcze. Liczę piętra w głowie do końca. Jeszcze 5 jest dobrze. Przyspieszam.
33-36 PIĘTRO - Naprawdę przyspieszyłem, słyszę już głosy na ostatnim piętrze, dopingują mocno wolontariusze na każdym z tych pięter. Jeszcze trochę. W głowie już jedno. Zaraz koniec. Oddech ciężki ale już wiem że dam radę.
37 PIĘTRO - jak to 37 piętro, a tu jeszcze trzeba kawałek korytarzem biec w lewo potem w prawo znów w lewo, oj ciężko, nogi wiotkie, płuca palą, już widzę metę. DOBIEGAM. Dostaję wodę, medal na szyję. przechodzę dalej i siadam pod ścianą. Ciężko oddycham, kaszle, wszyscy obecni tam kaszlą, mało kto może coś powiedzieć. Po pewnym czasie dochodzę do dość dobrego stanu. Rozmawiam z innymi uczestnikami, robimy zdjęcia, wymieniamy spostrzeżenia, poznaję znajomych - choćby www.facebook.com/KubaTrinuje.  Warszawa z 37 piętra wygląda świetnie. Co jakiś czas otwierają się windy i znikają w nich kolejni uczestnicy. Przychodzi i pora na mnie. Zjazd windą na dół kończy tą krótką, ale jakże fajną biegowo-schodową rywalizacje.

Czas: 5 min 44 sek
Miejsce: 90 na 429

Na 37 piętrze z medalem 


Po biegu wiem, że na tym zabawa się nie kończy i w kolejnych dniach zapisuję się na 49 piętrowy bieg SKYRUN we Wrocławiu J


Będzie zabawa! 

sobota, 13 lutego 2016

Podsumowanie 2015 roku, czyli ambicje, operacja, rehabilitacja i powrót do zdrowia.

      Mamy już niemal połowę lutego, a ja nie podsumowałem jeszcze "swojego" sportowego 2015 roku. Kompletnie nie wiedziałem jak się za to zabrać: co napisać, co ukazać. Jednak postanowiłem to zrobić.

Co więcej zatytułowałem to: "Podsumowanie 2015 roku, czyli ambicje, operacja, rehabilitacja i powrót do zdrowia".

Po swoim Maratonie w Berlinie w 2014 roku podjąłem współpracę z Pawłem Pszczółkowskim z Pszczółkowski Team, który miał mnie przygotować do nowo wyznaczonych celów. Były to między innymi:
- Praga Marathon
- Maraton Karkonoski na dystansie Ultra
- Półmaraton poniżej 1:20

Niestety wszystko przekreśliły wyniki rezonansu magnetycznego, które potwierdziły przypuszczenia mojego ortopedy – zerwane więzadło krzyżowe w lewym kolanie i uszkodzona łąkotka. Problem z kolanem miałem od początku 2014 roku. Ból jednak się nasilał więc pod koniec udałem się do ortopedy. Tak naprawdę miałem nadzieję, że to nic poważnego. Myliłem się.


Lekarz postawił przede mną jasną decyzję: odpoczynek od sportu i operacja kolana albo sport z bólem do czasu operacji. Wybrałem tą pierwszą według mnie rozsądniejszą decyzję. Musiałem zrezygnować ze wszystkiego i ograniczyć sport do minimum, a do tego poświecić większą uwagę na wzmocnienie nogi przed zabiegiem. Wszystkie plany i sportowe ambicje legły w gruzach jak domek z kart. Tu link do kontuzji:

Sport w moim wykonaniu występował w stopniu minimalnym. Był to głównie rower szosowy i stacjonarny. Do tego do czasu zabiegu dochodziła siłownia. W etapie rehabilitacji dużo chodzenia.


Końcówka roku to już powrót do biegania i na rower, niestety z problemami mięśniowymi, jednak wszystko z czasem wróciło do normy.
Wszystkich zarejestrowanych aktywności wyszło niespełna około 900 kilometrów, mało.


Co przyniesie 2016 rok się okaże. Cele znów mam postawione i są one nie tylko biegowe J

wtorek, 22 września 2015

ZERWANIE WIĘZADŁA KRZYŻOWEGO PRZEDNIEGO (ACL) I USZKODZENIE ŁĄKOTKI: OPERACJA – ETAP II

 W końcu nadszedł wyczekiwany drugi dzień lipca – dzień operacji. Operacji, a raczej zabiegu, bo tak to się chyba fachowo nazywa, który miał przywrócić moje lewe kolano do odpowiedniej budowy, zanim to wszystko się popsuło oraz z czasem doprowadzić do pełnej sprawności.  Czwartek, 2 lipiec – rozpocząłem swoje „wakacje”.  Zgodnie z zaleceniem wstawiłem się około godziny 9 na Izbie przyjęć  109 Szpitala Wojskowego w Szczecinie. Po wszystkich formalnościach zostałem zaprowadzony na szpitalne łóżko, które tylko zająłem i udałem się na serie badań krwi, ciśnienia, EKG i wiele innych.

Po ukończonych badaniach poznałem się z osobami na sali – każdy coś innego, jeden obojczyk, drugi roztrzaskana pięta, jeszcze inny złamanie z przemieszczeniem, a ja? Ja kolano. Z racji, że wszyscy po zabiegach, byli mało ruchliwi. Ja tuż po zajęciu i przygotowaniu sobie łóżka, musiałem zwiedzić szpital – tak wiem, to dziwne, ale mam tak, że lubię wiedzieć, co jest w nowym miejscu.

Zabieg:
Po moich poszpitalnych spacerach, szybko zjawił się anestezjolog i przeprowadził ze mną wywiad, pozwalający dobrać znieczulenie. Opowiedział jak to będzie wyglądało z jego strony i tyle. Następnie udałem się po założenie wenflonu, gdzie dowiedziałem się, że zabieg będzie o 13. Dostałem zestaw tabletek, które miałem zażyć ok. 12.30. Trochę było to dziwne, bo lekarz mnie operujący obiecał, że odwiedzi. No nic trudno. O wyznaczonej godzinie łyknąłem te magiczne tabletki ( wtedy nie wiedziałem, co to jeszcze jest) zaliczyłem ostatnią toaletę i mówię sobie „niech się dzieje o ma być”.
Godz. 13 cisza… 13.15 Dalej cisza, nikt nie przychodzi. Poczułem się już nieco gorzej, zebrałem siły i idę pytać, co się dzieje. Szukam ludzi w szpitalu, a tam pustka.. Spotykam jedną z pielęgniarek i pytam się, co z moim zabiegiem. Słyszę „niestety, jutro Pan będzie operowany”, „brał Pan tabletki?” Odpowiadam, że tak, 30 minut temu, „to proszę iść na łóżko będzie Pan senny i skołowany”. Tak też zrobiłem, udałem się na łóżko i po chwili usnąłem. Tak mnie załatwili tego dnia. Wstałem dopiero, gdy przyszedł lekarz w nocnym obchodzie i oznajmił, że jutro już mam pewny zabieg. Noc minęła spokojnie.
"OPERACJA" sama nazwa budzi przerażenie

Kolejnego dnia od rana wszystko było pewne. Dostałem karteczkę z napisem „operacja” i nie było odwrotu, do zestaw magicznych tabletek i operacyjne wdzianko – granatowy cieniutki strój. Mój lekarz znów mnie nie odwiedził, ale zaczepił na korytarzu i powiedział „młody będzie dobrze”.
Chwilę przed godziną 12 przyjechało po mnie łóżko i udałem się na zabieg. Po wjechaniu na sale nie było odwrotu – trzeba dać się pociąć i zrekonstruować. Przeniesiono mnie na operacyjne łóżko Odpowiednie ułożono nogę i mnie samego. Nogę zasłonięto bym nic nie widział, choć bardzo chciałem oglądać przebieg. W pozycji nieco siedzącej się skuliłem i dostałem zastrzyk w kręgosłup, który momentalnie sprawił, że przestałem czuć swoją lewą nogę (jak się później okazało – znieczulenie zadziałało również, na co innego – stąd wiem, dlaczego konieczna jest toaleta). Po chwili zaczął się zabieg, a lekarza, co miał operować brak. Wszyscy ubrani i zaopatrzeni w maski. Po lewej siedzi Pani i sprawdza wszystkie monitory – puls, ciśnienie itp. nie pozwala mi się ruszać i bardzo się denerwuje, że jestem za ciekawski. Po prawej Pani asystent – miła, ale nie umiała odpowiedzieć na moje pytania, „co mi tam robią?”. Nadrabiała wyglądem J.
Ja nie widzę nic, bo nawet monitor od artroskopu jest fatalnie usytuowany. Specjaliści robią swoje, pytanie tylko, gdzie jest ten, co miał mi zrobić tą „czarną robotę”. Po chwila napięcia, przyszedł, przywitał ze mną i przystąpił do działania. Usunął fragment łąkotki i osobiście zajął się odpowiednim zamocowaniem wiązadła. Jak się okazało zajął się najważniejszymi elementami, a resztę przekazał swojemu uczniowi. Mi udało dostrzec w szybie od szafy jak kawałek mojego mięśnia smukłego i półścięgnistego staje się powoli moim nowym więzadłem krzyżowym przednim i przez jaki etap przechodzi przed tym jak powędruje wewnątrz kolana.
Tuż po było tak :) 
Z zabiegu pamiętam również, wiercenie dziur w kościach, uderzenia młotkiem, wkręcanie śruby, szycie i wiele innych mniejszych szczegółów. Doktor kończy słowami: „ja zrobiłem już wszystko teraz znów wasza kolej” i „młody wszystko będzie dobrze udało się”. Najbardziej pocieszające słowa, jakie mogłem usłyszeć od czasu pojawianie się w szpitalu. O godzinie 13 kolano było już zrekonstruowane i zmierzałem na sale. Z owiniętą nogą od połowy uda aż po stopę.
Tak jak wyżej wspomniałem rekonstrukcje przeprowadzono z zastosowaniem przeszczepu z mięśni półścięgnistego i smukłego, przez co mam większą bliznę pod kolanem. Stabilizacja nowego więzadła została przeprowadzona za pomocą śruby tytanowej i biowchławialnej kotwicy.  
Jeżeli ktoś ma ochotę ujrzeć, jak wygląda taki zabieg – rekonstrukcji więzadła, to polecam filmy, których jest wiele na YouTube. Ja sam oglądałem je przed zabiegiem chcąc wiedzieć jak to będzie wszystko wyglądało. Było lepiej niż na tych filmach.


Pierwsza doba:
Po znalezieniu się na łóżku rozpoczął się okres po operacyjny. Wiele osób potwierdza, że to najgorszy czas. Jak tylko puszcza znieczulenie pojawia się ból, którą pielęgniarki zwalczają zastrzykami lub kroplówkami. Otrzymałem w tym dniu już posiłek. Pozostało czekać na puszczenie znieczulenia. Co jakiś czas ściągano mi krew ze strzykawki, która była podłączona do drenu. Swoją drogą niemiłe uczucie. Znieczulenie trzymało długo. I pamiętam, że przed wieczorem zaczął się bolący koszmar, że poprosiłem o przeciwbólowy – no i dostałem duży zastrzyk w rękę.
Pierwsza noc przebiegła niespokojnie, nie mogłem się ruszyć. O wyjściu do toalety nie było mowy. Kolejny dzień, noga na podwyższeniu, zmiana opatrunku na mniejszy, ściągnięta krewa z kolana. Wizyta poranna i lekarz już powoli każe unosić pupę do góry. Posiłki już pełne.. spożywam w jakiś obrotowy sposób na łóżku. Ból jest, ale do zniesienia. Ja dość wytrzymały na ból. W dzień ciężko.. To pierwsze dni lipca i na zewnątrz były wysokie temperatury, a ja leżę na sali koło okna. Niedziela, krwi z kolana coraz mniej i ma coraz lepsze zabarwienie, więc w popołudniowym obchodzie wyciągnięto dren i zmieniono opatrunek na jeszcze mniejszy. Doktor na wieczornym obchodzie mówi, że jutro tj. w poniedziałek mogę wyjść do domu jak tylko ktoś dostarczy mi ortezę. Wszystko załatwiłem wcześniej z mamą by tak też się stało. Miałem fizycznie i psychicznie dość szpitala.
Przed wyjściem dostałem wypis, receptę na antybiotyki, leki przeciwzapalne i zastrzyki przeciwzakrzepowe. Zostałem także nauczony chodzenia o kuli po prostym, a także po schodach. Na szpitalnym łóżku, bez chodzenia spędziłem całe 3 dni – od piątku godz. 11 do poniedziałku.

Wreszcie w domu: :) 
Wreszcie w domu
Po powrocie do domu z wielką ulgą i położyłem się do łóżka, włączyłem TV i oglądałem zmagania kolarzy. Wcześniej jednak będąc jeszcze w podróży ze szpitala musiałem skonsumować duże lody – wiecie taka zachciewajka. Pierwsze dni w domu to powtarzające się po sobie kolejne rzeczy od rana: toaleta, śniadanie, leki, łóżko – kom lub TV, zastrzyk, zmiana opatrunków, sen i tak przez kilkanaście pierwszych dni. Ten ostatni sprawiał mi wiele problemów: pozycja tylko na plecach z nogą na podwyższeniu w ortezie. W przeciągu całego dnia kilka, a może nawet kilkanaście razy chłodziłem nogę za pomocą okładów. Opatrunki zmieniałem sobie sam. Zastrzyki w brzuch, co wieczór przez 20 dni również.

W 3-cieciej dobie po wyjściu ze szpitala pojawił się stan podgorączkowy, którą jednak udało się załagodzić lekami. Pierwsze dni w domu były okraszone bólem, radziłem sobie z nim za pomocą tabletek zakupionych z recepty albo dużej dawce ibupromu. Po tygodniu od wyjścia ból ustąpił i pojawiał się tyko podczas chodzenia albo po coraz to mocniejszych ćwiczeniach.
Z dnia na dzień kolano wyglądało coraz lepiej, coraz więcej mogłem sobie pozwolić na chodzenia. Wychodziłem już na zewnątrz i tam spacerowałem. Ból pojawiał się już tylko w miejscu pobrania przeszczepu. Moja noga od uda aż po łydkę nie wyglądała najlepiej z powodów wylewu krwi pod skórę, ale wyglądać nie musiała ważne by była cała. Szwy po ok. 10 dniach również sam zdjąłem, mam o tym wszystkim pojęcie, to nie pierwszy uraz.
Wizyta u specjalisty, który operował po 2 tygodniach, ale o tym w kolejnej części zatytułowanej: REHABILITACJA.


Po trzech dniach pobytu w domu, gdy nieco wróciłem do sił rozpocząłem ćwiczenia rehabilitacyjne zgodnie z zaleceniami fizjoterapeuty i których nauczyłem się jeszcze przed zabiegiem. Początki niesamowicie trudne. O tym wszystkim w kolejnej 3ciej części. Zapraszam. 

wtorek, 30 czerwca 2015

ZERWANIE WIĘZADŁA KRZYŻOWEGO PRZEDNIEGO (ACL) I USZKODZENIE ŁĄKOTKI: PRZED OPERACJĄ – ETAP I


Postanowiłem opisać całą swoją historię tej poważnej dla każdego sportowca kontuzji od samego POCZĄTKU, aż po zabieg, rehabilitację do pełnej sprawności. Mam nadzieję Że moja Historia zainteresuje wszystkich sportowców doznających podobnych urazów oraz pomoże innym tym którzy się z nią zmagają.

8 luty 2014      
Kilka tygodni przed zaplanowanym rozpoczęciem sezonu biegowego podczas turnieju w piłkę ręczną w którym biorę udział doznałem kontuzji kolana, od której wszystko się zaczęło. Podczas rzutu piłki na bramkę wysoko wyskakuję, rzucam, upadam na lewą nogę, która nie wytrzymuje ciężaru i zgina się nienaturalnie do środka, osi ciała. Upadam, ból jest przeraźliwy. Podnoszę się, i kuśtykając przechodzę poza linią boiska, gdzie znów się kładę nie mogąc wytrzymać z bólu. Podchodzą do mnie inni próbując mi pomóc. Podnoszę się jakoś na nogach i wtedy wiem że jest źle… . Jeden upadek, jedna niefortunna sytuacja i tyle przekreśliła.
Znaleźli się ludzie co przetransportowali mnie do szpitala, tam oczekiwanie wywiad, zdjęcie RTG które wykluczyło złamanie kończyny – ale nie pokazuje innych urazów – chociażby więzadeł w kolanie! Pan lekarz stwierdza – ( nie wiem jak ) naderwane więzadło poboczne. Dostaję szynę gipsową i do domu. Nie będę używał tutaj mocnych słów – ale to co się tam wydarzyło i jaką pomoc otrzymałem jest bulwersujące.

9 – 20 LUTY 2014
Pierwsze dni po kontuzji mijają dość spokojnie, ale mam wielkie trudności z poruszaniem. Jest ból, podwyższone ciśnienie w kolanie, płyn. Noga wygląda jak jedna wielka bania. Kilka razy w ciągu dnia chłodzę ją. Gdy było lepiej umówiłem się do kolegą fizjoterapeutą na wizytę. Podczas szeregu badań stwierdza, że mogłem sobie uszkodzić łąkotkę – co wychodzi później w postaci przeskakiwania ( słychać taki mały trzask ) kolana. Jestem załamany, ale nie poddaję się. Stwierdzam, że na razie nie będę się naprawiał – błąd.

MARZEC - WRZESIEŃ - 2014
Gdy tylko kolano wróciło do pełnej sprawności za pomocą kilku tygodni pracy rehabilitacyjnej postanowiłem wrócić do treningów biegowych – szaleństwo. Wydawało się że wszystko jest dobrze i powoli wracałem do dawnej dyspozycji. Uczestniczę w jednym, drugim, trzecim biegu osiągając super rezultaty. Po kontuzji psychicznie nie ma śladu, fizycznie jak się okazywało ona dalej była. W dalszym ciągu trenuję i startuję w biegach.
Podczas jednego z treningów wykonując ćwiczenia dodatkowe kolano po raz kolejny ucieka do wewnętrznej strony. To oznacza powrót bólu, obrzęku i problemu z chodzeniem. Wizyta u jednego ze „specjalistów” ortopedów stwierdza pęknięcie rogu w łąkotce, drugi przepisuję leki i śmieje się w twarz „ jak nie boli to nie ma co ruszać, a trzask spowodowany jest przez małą narośl”. Żaden nie stwierdza tej poważnej kontuzji – którą teraz ja rozpoznaję w mgnieniu oka. Specjaliści ? – Od siedmiu boleści!!!
Kolejna walka o powrót do treningów przyniosła skutek. 

WRZESIEŃ 2014
Oczywiście popełniłem ten sama błąd, wracając do treningów. Jednak najważniejszą imprezą dla mnie był debiut w maratonie podczas 41 Berlin Marathon, gdzie biegłem świetnie do 35 km na czas 2:55 ale problemy z nogami – skurcze i bóle sprawiły że ukończyłem z czasem 3:12. Sukces. Z taką kontuzją, o której jeszcze nie wiedziałem.

PAŹDZIERNIK 2014
Tydzień po ukończeniu maratonu zapisuję się na drogą wizytę u specjalisty od kolan w Szczecinie. Badanie trwa długo. Najpierw wywiad dopiero później badanie ruchu. Po nim lekarz mówi że nie ma dobrych wieści, wstępna diagnoza: że łąkotkę mam uszkodzoną – o której wiedziałem, a do tego krzyżowe przednie albo jest mocno elastyczne albo zerwane. Wychodzę z gabinetu smutny, przygnębiony załamany. Doskonale wiem co oznacza zerwanie krzyżowego. Przydarzyło się to wielu świetnym piłkarzom chociażby Kubie Błaszczykowskiemu. Dostaję skierowanie na rezonans magnetyczny. Oczywiście wszędzie kolejki.

STYCZEŃ 2015
Mimo fatalnej diagnozy nie poddaję się trenuję pod okiem trenera. Wyniki mamy coraz lepsze. Moje bieganie mocno poszło do przodu. Styczeń jednak to czas w którym zrobiłem i odebrałem wynik z rezonansu magnetycznego.

Diagnoza jak wyrok: całkowite uszkodzenie więzadła krzyżowego przedniego (ACL) i pęknięty tylny róg łąkotki. Wszystkie inne struktury nie dają złych obrazów. Miałem nadzieję, że jednak wstępna diagnoza lekarza się nie potwierdzi, a jednak. Zanoszę wynik do lekarza. On wyjaśnia mi co to oznacza i co teraz zrobimy. Dostaję skierowanie do szpitala, albo mam możliwość zrobienia to prywatnie, jednak przeraża mnie cena – około 12 tyś zł i rehabilitacja na własny koszt.
Niestety z racji że chodzę normalnie, ba uprawiam sport nie jestem  pilnie „potrzebujący” muszę czekać – 6 miesięcy na wolny termin. W szpitalu wyznaczam termin na: 30 lipca, który później udaje mi się przesunąć na 2 lipiec.

Operacja odbędzie się w Szpitalu Wojskowym w Szczecinie.

A CO ZE SPORTEM?
Lekarz radził, że niestety bieganie muszę odpuścić z racji dużych obciążeń kolan podczas uprawiania tego sportu. Zalecił inne, mniej obciążające sporty jak chociażby – rower, pływanie. Zakazuje sportów gdzie panuje ruch obrotowy – piłka kategorycznie odpada.

LUTY – CZERWIEC 2015
Staram się trenować od czasu do czasu. Dodatkowo do mojej codziennej aktywności dołożonych było wiele ćwiczeń stabilizujących i wzmacniających. W miesiącach maj – czerwiec chodziłem na siłownie by wzmocnić te partie mięśni, które poprawią moją sprawność przed i po kontuzji, a może i przyspieszą rehabilitację. Cały czas konsultowałem się z fizjoterapeutą.

PRZED OPERACJĄ:
Do  zabiegu pozostało niewiele już czasu. W czwartek pojawiam się w szpitalu, by następnego dnia rano przejść zabieg. Obecnie z nogą jest całkiem dobrze – nie odczuwam niestabilności, czasami jednak wewnątrz kolana pojawia się silny ból zwłaszcza gdy kolano się „zastoi” w jednej pozycji. Codziennie rano muszę nieco rozruszać nogę, by ból minął. Oczywiście nadal jest i czuję przeskok w kolanie.

Po tym wszystkim co już przeszedłem to z nadzieję patrzę w przyszłość – liczę i analizuję by jak najszybciej po operacji przystąpić do rehabilitacji. Chciałbym szybko wrócić do tego co naprawdę daje mi kopa. Trzymajcie kciuki!

Wiem, że wiele sobie sam jestem winien, ale taki już jestem. Nie odpuszczam dopóki nie widzę mocnego powodu by to zrobić. Tak się stało w przypadku tej kontuzji.


Jeśli macie jakieś pytania lub chcielibyście podzielić się swoją historią zerwanego więzadła, to zapraszam do komentowania. 

REZONANS MAGNETYCZNY
Wszelkie informacje, przygotowanie do badania, jego przebieg i cel znajdziecie na stronie:  http://drogadosiebie.pl/rezonans-magnetyczny/  
Zachęcam bardzo gorąco do odwiedzin i miłego czytania ! :) 

sobota, 7 lutego 2015

ASICS WINTER GLOVES - świetne rękawiczki na zimowe aktywności.

Asics Winter Gloves  - rękawiczki

OPIS:
Asics Winter to bardzo lekkie rękawiczki do biegania. Idealne na zimowe warunki pogodowe, gdy temperatura jest poniżej 0 stopni, dochodzą do tego zimne wiatry i śnieżyce. Wysokie mankiety i ściągacz przy nadgarstku zapewnia doskonałe dopasowanie do dłoni. Nie grozi nam zatem uczucie chłodu na granicy kurtki/bluzy, a rękawic.  Przód rękawiczek wykonany z materiału, który szczelnie i bardzo dobrze chroni przed wiatrem, deszczem oraz śniegiem. Odblaskowe duże logo oraz mały napis poprawiają widoczność podczas treningu. Druga strona, na kciuku i palcu wskazującym specjalny materiał umożliwiający obsługę ekranów dotykowych. Fajną rzeczą jaką zastosowano w tych rękawiczkach, jest kciuk pokryty od zewnętrznej strony materiałem „frote”, umożliwia to szybkie przetarcie okolicy twarzy, jest on bardzo miły w dotyku i nie podrażnia. Kolejnym elementem, który jest bardzo przydatny to mała klamerka, dzięki niej możemy złączyć rękawiczki w jeden element. Skorzystałem z tego podczas treningu i po złączeniu włożyłem do kieszeni razem. Zapewne pomaga to również odnaleźć obydwie rękawiczki, gdy przychodzi zimowa pora. Występują w kilku rozmiarach od S do L, przed zakupem należy je dobrze dopasować do dłoni. W zależności od sezonu mogą występować w różnych kolorach. Razem z czapką Asics Winter Beanie tworzą świetny komplet. 

UŻYTKOWANIE:
Rękawiczki spisują się świetnie zarówno podczas aktywności sportowej – bieganie, ale także spacerów. Biegałem w nich w temperaturze od +8 do -10 stopni i różnych warunkach pogodowych. Są bardzo ciepłe, więc w wyższych temperaturach spisują się tylko przez pewien czas, po czym robi się w nich za ciepło w dłonie. Zdecydowanie niższe temperatury to są ich żywioł. Bardzo dobrze chronią przed wychłodzeniem, nawet po zakończeniu treningu. Świetnie odprowadzają wilgoć na zewnątrz. Spisują się zarówno przy krótkich i intensywnych treningach, jak i długich spokojnych wybieganiach. Podczas opadów śniegu i deszczu nie ma mowy o ich przemoczeniu i uczuciu dyskomfortu.

CENA:

Niestety wyżej wymienione rękawiczki nie są tanie od 84-129 zł ( ceny znalezione w sieci). Płaci się głownie za świetne właściwości, ale także za markę  -w końcu to Asics. Osobiście uważam jednak, że na zimową odzież i elementy do biegania nie ma co oszczędzać, gdyż później może nam się odbić na zdrowiu i cenach leków. Lepiej jedna para a porządna, niż 3 pary, a nie do końca dobre. 





piątek, 21 listopada 2014

ICE STRIPE - unikalny osobisty identyfikator

Startujecie w imprezach biegowych, w których uczestniczą tysiące innych biegaczy? Czy kiedykolwiek myśleliście o waszym zdrowiu, o tym co może się stać podczas takiego biegu? Jeśli TAK to jest to ten gadżet, a zarazem elegancki element powinien was uspokoić. Pozwoli spokojniej podejść do biegu, a w razie nieszczęśliwych następstw zostanie wam udzielona szybka pomoc przez ratowników medycznych. Zapytacie, o czym piszę? Panie i Panowie, koleżanki i koledzy, biegaczki i biegacze oto bransoletka ICE STRIPE!





Osobisty identyfikator ICE STRIPE to niezwykle przydatny gadżet zarówno dla biegaczy jak i kolarzy, triathlonistów i innych sportowców. Może być także fajnym elementem codziennego stroju. Są to bransoletki ze stalowymi identyfikatorami, na których można umieścić swoje indywidualne dane:
  • Imię i nazwisko, 
  • Miejsce zamieszkania, 
  • Grupę krwi,
  • Informacje o chorobach i alergiach, 
  • Wszystkim numery telefonów ICE
  • Dodatkowe informacje.  


Co oznacza ICE ? 
Ten trzyliterowy skrót, stosowany przez służby ratunkowe na całym świecie, oznacza "w nagłym wypadku" (In Case of Emergency) i informuje służby medyczne kogo z najbliższych należy powiadomić w razie nagłej potrzeby.

Dane na opaskach ICEstripe są grawerowane laserowo, dzięki czemu są niezwykle trwałe i odporne na starcie w wyniku codziennego użytkowania. Posiadając opaskę ICEstripe nie pozostaniemy więc anonimowi dla służb ratunkowych, jeśli zajdzie taka potrzeba. Założona opaska zawsze znajduje się w widocznym miejscu, w przeciwieństwie do naszych dokumentów czy telefonu, który ulec może zniszczeniu, bądź też posiada blokadę. Podczas uprawiania sportu, gdy zazwyczaj nie mamy ze sobą dokumentów opaska stanowi nasz osobisty identyfikator. Opaski ICEstripe są przydatne osobom aktywnie spędzającym czas – głównie biegaczom i kolarzom. Warto w tym miejscu dodać, że produkt wspierają profesjonalni sportowcy: Paweł Poljański – zawodowy kolarz drużyny Vini Fantini-Selle Italia, a także jeden z najlepszych polskich maratończyków - Marcin Chabowski, oraz dwukrotny uczestnik igrzysk olimpijskich - oszczepnik Igor Janik.

W sprzedaży dostępne są trzymodele opasek - ELITE, SPORT oraz SLIM. 

ELITE
Wersja ELITE wykonana jest z bardzo dobrej jakości silikonu, posiada gustowne zapięcie oraz identyfikator, które wykonane zostały ze stali nierdzewnej. Każda opaska ELITE pakowana jest w eleganckie metalowe pudełko, z wytłoczonym na wieczku logo ICEstripe, dzięki czemu całość prezentuje się bardzo elegancko i świetnie nadaje się na prezent.



Opaska ELITE wykonywana jest w jednym, uniwersalnym rozmiarze - wielkość dopasowujemy do nadgarstka odpowiednio skracając silikonowy pasek. Opaska ICEstripe ELITE dostępna jest w ośmiu kolorach, a jej cena to 69 zł.

Opaski Ice Stripe dostępne są w różnych kolorachSPORT
Model SPORT to opaska wykonana z tkaniny syntetycznej z zapięciem typu rzep. Jest dostępna w dwóch rozmiarach i czterech kolorach, a jej cena to 39 zł.




SLIM
ICEstripe SLIM to wersja dla osób, którzy chcieliby coś mniejszego, ta opaska upodobniona jest do najpopularniejszych na świecie opasek silikonowych. Jej niewątpliwą zaletą jest subtelny wygląd i niewielka waga, dzięki czemu nadaje się do każdego rodzaju aktywności fizycznej jak i do noszenia na co dzień. W trakcie biegu szybko zapomnisz, że masz ją na ręce, a podczas pracy na laptopie, nie będzie wadzić o klawiaturę. Identyfikator SLIM kosztuje 49 zł. 


PODSUMOWANIE
Na każdej z opasek można umieścić do sześciu wierszy tekstu, a zamieszczony na stronie internetowej producenta przemyślany konfigurator podpowiada jakie dane powinny znaleźć się na naszej opasce.

Firma ICEstripe swoją ofertę kieruję głównie do ludzi aktywnych, to jednak w praktyce jej produkty mogą okazać się pomocne każdemu, bez względu na wiek, wykonywany zawód czy też zainteresowania. Gdy wystąpi krytyczna sytuacja, służby ratunkowe będą mogły łatwo skontaktować się z naszymi bliskimi, a informacje medyczne ułatwią im działanie.

Ja osobiście mam model SPORT i jestem z niego bardzo zadowolony. Używam ją od ponad roku na każdym biegu i treningu kolarskim.

Zróbmy coś dla naszego bezpieczeństwa!




Zdjęcia ze strony producenta i osobiste

Więcej informacji na stronie producenta: http://icestripe.pl/

sobota, 15 listopada 2014

Relacja z XXVI Goleniowskiej Mili Niepodległości - Bieg GAZ System 10 km - 11 listopad

           We wtorek 11 listopada, w Narodowe Święto Niepodległości w całej Polsce organizowane jest szereg biegów z tej okazji. Ja postanowiłem wybrać się do Goleniowa, w którym to organizowana jest już po raz 26-ty Goleniowska Mila Niepodległości. W ramach tej imprezy co roku odbywa się mnóstwo biegów dla najmłodszych oraz nieco starszych, a także zawsze silnie obsadzony bieg na 1 mile i Bieg GAZ System na 10 km, który jest ostatnią imprezą tego dnia. Do Goleniowa udałem się w dzień biegu z racji bliskiego miejsca zamieszkania. Po przybyciu  na miejsce i odebraniu pakietu startowego kibicowałem i dopingowałem najmniejszych uczestników tych zawodów.

PAKIET STARTOWY:
Zawartość pakietu startowego 
Składał się z numeru startowego, chipa mocowanego do buta, bardzo fajnie przygotowanej koszulki technicznej w kolorze czerwonym, bidonu, zakładek do książki z sylwetkami gwiazd pojawiających się w poprzednich latach, czerwonego okolicznościowego kapelusza i innych drobnych gadżetów. Wszystko zapakowane w papierową torbę. Opłata startowa od 40 do 80 zł w zależności od terminu zgłoszenia. Limit zawodników na bieg 10 km to 1200 osób.
Odbiór pakietów mieścił się przy scenie głównej w namiotach i przebiegał bardzo sprawnie. Depozyt i szatnie z prysznicami w budynku stadionu. Wszystko bardzo dobrze oznaczone, a na miejscu wszystkim pomagali wolontariusze.
OCENA: 9/10
 

TRASA: 
Start biegu zlokalizowany w okolicy parku. Bieg rozgrywany był na trzech okrążeniach w centrum miasta, plus dobieg do miejsca mety, która zlokalizowana była przy wejściu na stadion. Trasa niemalże płaska. Dobrze przysłonięta przez budynki i park od wiatru. Po całej długości zlokalizowani kibice, jednak najwięcej na wysokości mety, którzy bardzo mocno dopingowali na trasie. Niestety mankamentem jest bardzo krótki punkt z wodą i ustawiony tylko po jednej stronie przez co na pierwszym okrążeniu nie zdołałem złapać wody. Wiem, że termin biegu sprawia, że wody aż tyle nie potrzeba jednak każdy powinien móc z niej skorzystać bez biegania na drugą stronę ulicy. Tu niestety spory minus L.
OCENA: 7/10

OGÓLNE WRAŻENIA: 
Do Goleniowa wróciłem po rocznym niebycie. W 2012 roku pobiegłem tam po raz pierwszy po niżej 40 minut, wtedy było to: 39:42. Trasa nie posiadała jeszcze atestu. Dzisiejsza jest już w pełni atestowana. W tym roku postanowiłem tam wrócić z racji tego, że bieg moim zdaniem się rozwinął i przyciąga coraz większe grono biegaczy. O czym świadczą zeszłoroczne i tegoroczne liczby uczestników. W tym roku chyba po raz pierwszy organizatorzy zadbali o nagrody w losowaniu. Obdarowali 10 osób zegarkami od  TIMEX, mi się niestety nie udało zgarnąć nagrody. Zgarnąłem jednak coś innego. Co to takiego?
Życiówka! Ustanowiłem nowy rekord życiowy na dystansie 10 km i wynosi on teraz 36:58. Co dla mnie było wielkim szokiem na linii mety gdy spojrzałem na zegar! Ale po kolei.
Jadąc na bieg nastawiłem się na poprawę rekordu życiowego jednak chciałem pobiec na totalnym luzie. Pogoda w tym dniu była bardzo dobra: zero wiatru, idealna temperatura do szybkiego biegania – ok 8 stopni i dobra wilgotność powietrza. Z ubiorem na bieg miałem pewne problemy, bo nie wiedziałem czy na krótki rękaw nie przesadzę. Do tego postanowiłem założyć rękawiczki z racji tego, że strasznie marznę w ręce. I wiecie co. Było to bardzo dobre zagranie, choć gdy wyszedłem było mi zimno ale szybko się rozgrzałem – nawet w kolejce do toi-toia J. Przed biegiem wykonałem kilka szybszych odcinków i powiedziałem sobie co będzie to będzie. O 14:35 ponad 1000 osób ruszyło na trasę biegu. Już na starcie było wiadomo, że wygra któryś z Kenijczyków, którzy mocno obsadzili ten bieg. Strzał z pistoletu i wszyscy ruszyli. Pierwszy kilometr to wiadomo mocno żeby się rozstawić, zając pozycję i tak poleciałem go w 3:25 min/km. Stopniowo z kilometra na kilometr zwalniałem do swojego optymalnego tempa. Niestety na 6 i 7 kilometrze poczułem straszny ból w plecach przez co nieco zwolniłem i zmieniłem technikę biegu. Ból jednak ustąpił i ja się rozpędzałem do mety. Wiedziałem i czułem to, że mogę zrobić fantastyczny czas. Pomógł mi kolega Robert, który goniąc z tyłu dołączył i tak ostatnie 2 kilometry biegliśmy ramię w ramię. Na ostatniej prostej to już wyścig. Przycisnął tempo biegu, ale i ja nie zostałem w tyle postanowiłem dać z siebie tyle ile mogłem. I tak ostatni kilometr przebiegłem w 3:38 min/km. Wpadając na metę i widząc czas poniżej 37 minut byłem przeszczęśliwy.
Cały sezon był taki dość w kratkę, a mimo to udało mi się ustanowić życiówkę. Ba! Dwie życiówki, bo jak się później okazało mój międzyczas z 5 km to również życiówka i  wynosi poniżej 18 minut.
Po wbiegnięciu na metę na szyję wędrował bardzo pokaźnych rozmiarów odlewany medal oraz dyplom. 


Poczęstunek odbywał się na terenie szkoły, organizatorzy zapewnili dobre pasta party po biegu, pączka oraz gorącą herbatę.
Po biegu na scenie wręczone zostały nagrody dla najlepszych. Po losowaniu szczęśliwy udałem się w drogę powrotną do domu. We wspaniałych nastrojach opuszczałem Goleniów, myśląc czy nie wrócić tutaj w przyszłym roku. Minusy minimalne, które można szybko poprawić i kolejna edycja będzie jeszcze lepsza!
OCENA: 9/10










Zdjęcia własnego autorstwa i znalezione w sieci za co dziękuję fotografom, wykonują kawał wspaniałej roboty J